- W Auschwitz po prostu systematycznie morduje się ludzi. Gazują ich w wielkim pomieszczeniu. Wszystko w największej tajemnicy - opowiadał w 1943 roku generał porucznik Heinrich Kittel generałowi porucznikowi Hansowi Schäferowi.
Obydwaj siedzieli w brytyjskim obozie w Trent Park, a każdą rozmowę nagrywano. Przez całą wojnę przez Trent Park przewinęło się 106 wysokich rangą oficerów Wehrmachtu - raporty z podsłuchanych rozmów to dziesiątki tysięcy stron maszynopisu, które Brytyjczycy odtajnili w 1996 r.
Jako pierwszy dotarł do nich niemiecki historyk prof. Sönke Neitzel i na ich podstawie napisał książkę "Abgehört" (Podsłuchane), która dwa lata temu ukazała się w Niemczech. Zebrała doskonałe recenzje, ale wielkich dyskusji nie wzbudziła.
Na książkę niecierpliwie oczekują za to Brytyjczycy. Przedmowę do angielskiego wydania (ukaże się 31 sierpnia) napisał sir Ian Kershaw, jeden z najlepszych w świecie znawców III Rzeszy.
Stenogramy z Trent Park ostatecznie potwierdzają tezę, że niemiecka generalicja doskonale wiedziała o Zagładzie.
Najgorsze było gazowanie
Pojmani generałowie mówili o Holocauście, często nie ukrywając emocji.
- Do tej pory zabito już pewno 3 mln Żydów - przypuszczał pojmany w Afryce gen. Georg Neuffer. Dieter von Choltitz, ostatni komendant Paryża, przyznawał koledze, że "najstraszliwsze zadanie, jakie przyszło mu wykonywać, to likwidacja Żydów". Jego żołnierze robili to podczas walk na Krymie. Po zajęciu Sewastopola zamordowano 35 tys. Żydów.
- Najgorsze było gazowanie. Do takich warunków musieliśmy przywyknąć - dodawał generał Edwin von Rothkirch. Inni opowiadali, jak byli świadkami masowych egzekucji Żydów przeprowadzanych przez grupy specjalne (Einsatzgruppen) w krajach nadbałtyckich.
Mówili o strasznych szczegółach - jak Żydzi kopali sobie groby, jak Niemcy podpalali stodoły pełne kobiet i dzieci.
- Jako oficer jestem zhańbiony - mówił gen Wilhelm von Thoma.
Do stenogramów Neitzel dotarł w 2001 r. - Prawie co 10. generał wiedział, co oznacza słowo "gazowanie i co się dzieje w Auschwitz. Wiedzieli, że ludobójstwo Żydów to planowe działanie. Zapisy rozmów to jedyne dokumenty, w których niemieccy oficerowie mówią o tym wprost - mówi profesor.
Wehrmacht o niczym nie wiedział
Po wojnie dowódcy Wehrmachtu zaklinali się, że o zbrodniach nic nie wiedzieli. W ten sposób walnie przyczynili się do stworzenia w Niemczech rycerskiego mitu Wehrmachtu głęboko zakorzenionego w świadomości społeczeństwa. Dzięki temu mitowi większość Niemców przez lata przerzucała odpowiedzialność za ludobójstwo na Hitlera i SS.
Tym bardziej że to oficerowie armii z płk. Clausem von Stauffenbergiem na czele dokonali 20 lipca 1944 r. zamachu na Hitlera. Rocznicę zamachu obchodzi się w Niemczech do dziś.
- Ten mit był potrzebny. W latach 50. w ZSRR i USA zimna wojna osiągnęła apogeum, w Niemczech Zachodnich powstała Bundeswehra, a jej trzon stanowili przecież weterani Wehrmachtu. Trzeba to było jakoś usprawiedliwić - tłumaczy prof. Wolfgang Wippermann z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.
Światło dzienne ujrzały jednak kolejne dokumenty demaskujące Wehrmacht: rozkazy nakazujące rozstrzeliwać jeńców wojennych czy meldunki Einsatzgruppen składane dowództwu poszczególnych armii.
W połowie lat 90. w Niemczech pokazywano wystawę "Zbrodnie Wehrmachtu". Mimo że twórcy ekspozycji nie ustrzegli się błędów (przypisywali Wehrmachtowi zbrodnie, które popełniły np. chorwackie bojówki), jej przerażająca wymowa zadziała na Niemców. - Jeżeli ktokolwiek dziś wierzy, że Wehrmacht był czysty, to jest prawicowym ekstremistą - mówi prof. Wippermann.
- Gdy wydałem książkę, ludzie zaczęli mi mówić: dopiero teraz uwierzyliśmy. Ci generałowie mówią prosto z mostu, co wiedzieli, tego się nie da zafałszować - opowiada Neitzel.
Jednak podsłuchy nie odegrały podczas wojny żadnej roli, choć słowa generałów potwierdzały to, o czym Londyn i Waszyngton informowali kurierzy AK - m.in. Jan Karski - że na okupowanym Wschodzie trwa ludobójstwo. Brytyjczycy i Amerykanie przyjmowali te wiadomości sceptycznie.
Nie wykorzystano ich również po wojnie w procesach przeciwko niemieckim wojskowym.
Obydwaj siedzieli w brytyjskim obozie w Trent Park, a każdą rozmowę nagrywano. Przez całą wojnę przez Trent Park przewinęło się 106 wysokich rangą oficerów Wehrmachtu - raporty z podsłuchanych rozmów to dziesiątki tysięcy stron maszynopisu, które Brytyjczycy odtajnili w 1996 r.
Jako pierwszy dotarł do nich niemiecki historyk prof. Sönke Neitzel i na ich podstawie napisał książkę "Abgehört" (Podsłuchane), która dwa lata temu ukazała się w Niemczech. Zebrała doskonałe recenzje, ale wielkich dyskusji nie wzbudziła.
Na książkę niecierpliwie oczekują za to Brytyjczycy. Przedmowę do angielskiego wydania (ukaże się 31 sierpnia) napisał sir Ian Kershaw, jeden z najlepszych w świecie znawców III Rzeszy.
Stenogramy z Trent Park ostatecznie potwierdzają tezę, że niemiecka generalicja doskonale wiedziała o Zagładzie.
Najgorsze było gazowanie
Pojmani generałowie mówili o Holocauście, często nie ukrywając emocji.
- Do tej pory zabito już pewno 3 mln Żydów - przypuszczał pojmany w Afryce gen. Georg Neuffer. Dieter von Choltitz, ostatni komendant Paryża, przyznawał koledze, że "najstraszliwsze zadanie, jakie przyszło mu wykonywać, to likwidacja Żydów". Jego żołnierze robili to podczas walk na Krymie. Po zajęciu Sewastopola zamordowano 35 tys. Żydów.
- Najgorsze było gazowanie. Do takich warunków musieliśmy przywyknąć - dodawał generał Edwin von Rothkirch. Inni opowiadali, jak byli świadkami masowych egzekucji Żydów przeprowadzanych przez grupy specjalne (Einsatzgruppen) w krajach nadbałtyckich.
Mówili o strasznych szczegółach - jak Żydzi kopali sobie groby, jak Niemcy podpalali stodoły pełne kobiet i dzieci.
- Jako oficer jestem zhańbiony - mówił gen Wilhelm von Thoma.
Do stenogramów Neitzel dotarł w 2001 r. - Prawie co 10. generał wiedział, co oznacza słowo "gazowanie i co się dzieje w Auschwitz. Wiedzieli, że ludobójstwo Żydów to planowe działanie. Zapisy rozmów to jedyne dokumenty, w których niemieccy oficerowie mówią o tym wprost - mówi profesor.
Wehrmacht o niczym nie wiedział
Po wojnie dowódcy Wehrmachtu zaklinali się, że o zbrodniach nic nie wiedzieli. W ten sposób walnie przyczynili się do stworzenia w Niemczech rycerskiego mitu Wehrmachtu głęboko zakorzenionego w świadomości społeczeństwa. Dzięki temu mitowi większość Niemców przez lata przerzucała odpowiedzialność za ludobójstwo na Hitlera i SS.
Tym bardziej że to oficerowie armii z płk. Clausem von Stauffenbergiem na czele dokonali 20 lipca 1944 r. zamachu na Hitlera. Rocznicę zamachu obchodzi się w Niemczech do dziś.
- Ten mit był potrzebny. W latach 50. w ZSRR i USA zimna wojna osiągnęła apogeum, w Niemczech Zachodnich powstała Bundeswehra, a jej trzon stanowili przecież weterani Wehrmachtu. Trzeba to było jakoś usprawiedliwić - tłumaczy prof. Wolfgang Wippermann z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie.
Światło dzienne ujrzały jednak kolejne dokumenty demaskujące Wehrmacht: rozkazy nakazujące rozstrzeliwać jeńców wojennych czy meldunki Einsatzgruppen składane dowództwu poszczególnych armii.
W połowie lat 90. w Niemczech pokazywano wystawę "Zbrodnie Wehrmachtu". Mimo że twórcy ekspozycji nie ustrzegli się błędów (przypisywali Wehrmachtowi zbrodnie, które popełniły np. chorwackie bojówki), jej przerażająca wymowa zadziała na Niemców. - Jeżeli ktokolwiek dziś wierzy, że Wehrmacht był czysty, to jest prawicowym ekstremistą - mówi prof. Wippermann.
- Gdy wydałem książkę, ludzie zaczęli mi mówić: dopiero teraz uwierzyliśmy. Ci generałowie mówią prosto z mostu, co wiedzieli, tego się nie da zafałszować - opowiada Neitzel.
Jednak podsłuchy nie odegrały podczas wojny żadnej roli, choć słowa generałów potwierdzały to, o czym Londyn i Waszyngton informowali kurierzy AK - m.in. Jan Karski - że na okupowanym Wschodzie trwa ludobójstwo. Brytyjczycy i Amerykanie przyjmowali te wiadomości sceptycznie.
Nie wykorzystano ich również po wojnie w procesach przeciwko niemieckim wojskowym.
Comments