Ponizej obszerny cytat z wywiadu z Szeremietewem z 2013 roku za 3obieg.pl
Nalezy dodac ze kupowanie przestazalych czolgow od niemcow nie koniecznie nalezy do najmadrzejszych decyzji ostatnich lat.
Obserwując współczesne konflikty zbrojne można spostrzec, że nowoczesne zawodowe armie (wojska operacyjne) mają ogromną trudność w zwalczaniu zazwyczaj marnie uzbrojonych i wyszkolonych partyzantów. Eksperci stwierdzają, że wojska regularne do pokonania innej armii regularnej muszą dysponować trzykrotną przewagą – trzy dywizje zwykle pokonają jedną. Tymczasem wygraną w starciu z partyzantami siły regularne mogą uzyskać dopiero dysponując przewagą 20 : 1 (dwudziestu żołnierzy na jednego partyzanta). W trakcie operacji zbrojnych w Afganistanie słyszeliśmy ciągłe narzekania dowódców, że mają za mało żołnierzy.
Nalezy dodac ze kupowanie przestazalych czolgow od niemcow nie koniecznie nalezy do najmadrzejszych decyzji ostatnich lat.
Obserwując współczesne konflikty zbrojne można spostrzec, że nowoczesne zawodowe armie (wojska operacyjne) mają ogromną trudność w zwalczaniu zazwyczaj marnie uzbrojonych i wyszkolonych partyzantów. Eksperci stwierdzają, że wojska regularne do pokonania innej armii regularnej muszą dysponować trzykrotną przewagą – trzy dywizje zwykle pokonają jedną. Tymczasem wygraną w starciu z partyzantami siły regularne mogą uzyskać dopiero dysponując przewagą 20 : 1 (dwudziestu żołnierzy na jednego partyzanta). W trakcie operacji zbrojnych w Afganistanie słyszeliśmy ciągłe narzekania dowódców, że mają za mało żołnierzy.
Współczesne konflikty wskazują też, że
działania partyzanckie (nieregularne) z lasów i gór przeniosły się do
miast (Urban Warfare). Stąd w wielu współczesnych armiach nacisk kładzie
się na szkolenie do działań w warunkach miejskich. W NATO opracowano
nawet doktrynę walki z partyzantką miejską Military Operations in/on
Urban Terrain.
Powstańcy śląscy toczyli walki na terenach miejskich
Operacje w terenie zurbanizowanym są
trudne dla atakującego bowiem obrona w mieście jest ułatwiona; manewr
strony atakującej ograniczony zabudową; manewr obrońcy elastyczny –
teoretycznie każdy budynek jest naturalnym punktem oporu; strona
atakująca jest narażona na większe straty niż broniący się. W mieście
znajduje się wiele miejsc dla snajperów, a wąskie ulice nadają się do
organizowania zasadzek i umieszczania ładunków wybuchowych. Ten rodzaj
obrony wymaga użycia dużej liczby żołnierzy przez atakującego. Nawet w
mieście całkowicie okrążonym, przy zdecydowanej przewadze w artylerii i
lotnictwie, atakujący powinien dysponować nawet 52 razy większymi siłami
od broniącego się.
Wojska regularne z ciężkim uzbrojeniem,
uzależnione od zaopatrzenia nie nadają się do działań partyzanckich.
Mogą je natomiast prowadzić, zwłaszcza na terenach zurbanizowanych,
lekko uzbrojone jednostki wojsk obrony terytorialnej. Dodatkowym plusem
sił OT jest¸ że w porównaniu do wojsk operacyjnych są one bardziej
efektywne w obronie (wg regulaminów brygada wojsk operacyjnych powinna
obronić 150 km2 terytorium, gdy brygada OT od 2 do 3 tys. km2).
Wojska OT są też stosunkowo tanie: batalion terytorialny jest tańszy od
batalionu zmechanizowanego 21 razy, a od pancernego nawet 42 razy.
Stosując więc rygorystycznie przelicznik taktyczny do obrony RP za
pomocą wojsk operacyjnych należałoby wystawić niemożliwą z racji kosztów
liczbę 2150 brygad. To zadanie przy użyciu wojsk OT wymaga 108 brygad.
Wystawienie ich kosztowałoby około 2.4 mld PLN (zakup samolotów F-16 to
wydatek ok. 14 mld PLN). Zbudowanie sprawnego i skutecznego systemu
wojskowego OT jako elementu polskiej strategii odstraszania jest więc
całkowicie realne.
Wyobraźmy, że dziś siły zbrojne RP
składają się z zawodowych wojsk operacyjnych liczących np. 50 tys. i
wojsk obrony terytorialnej – 100 tys. żołnierzy. W razie zagrożenia
Polska mogłaby po mobilizacji, stosując ogólnie przyjmowane wskaźniki,
potroić wojska operacyjne ( do 150 tys.) i zwiększyć OT do 600 tys.
wystawiając armię czasu „W” liczącą 750 tys. żołnierzy. Przeciwnik
planując napaść musiałby do pokonania polskich wojsk operacyjnych
wystawić 450 tys. żołnierzy (150 tys. x 3 = 450 tys.) i do
sparaliżowania działań nieregularnych polskiej obrony terytorialnej… 12
milionów żołnierzy (600 tys. x 20 = 12 mln.) Tak więc do przeprowadzenia
najazdu na Polskę byłaby potrzebna ogromna armia licząca 12,5 miliona
żołnierzy!
Aby wojnę wygrać trzeba opanować
terytorium przeciwnika i narzucić mu swoją wolę. Wstępem do tego jest
zniszczenie armii regularnej (wojsk operacyjnych) państwa broniącego
się. Jeżeli jednak agresor uświadomi sobie, że zniszczenia armii
regularnej nie będzie końcem oporu i czeka go kosztowna, wyczerpująca
wojna „nieregularna”, to zastanowi się, czy agresja będzie opłacalna.
Wówczas można będzie założyć, że przyjęta strategia odstraszania jest
skuteczna. Aby jednak tak się stało trzeba WCZEŚNIEJ przygotować opór
nieregularny, a nie improwizować go dopiero po rozbiciu własnych wojsk
operacyjnych przez wroga.
W moim przekonaniu stworzenie systemu
obrony terytorialnej z wykorzystaniem doświadczeń zwłaszcza Armii
Krajowej, dałoby Polsce odstraszający atut obronny porównywalny z
posiadaniem broni atomowej.
W okresie mojego pobyty w MON
(1997-2001) zainicjowałem budowę systemu OT. Niestety, kolejni
ministrowie obrony zapatrzeni w fetysz zawodowej armii ekspedycyjnej
lekceważyli siły przeznaczone do obrony kraju, a minister Bogdan Klich
nawet zlikwidował wojska Obrony Terytorialnej.
O potrzebie stworzenia systemu OT pisałem dwadzieścia lat temu na łamach „Przeglądu Wojsk Lądowych”.
„Przegląd Wojsk Lądowych” opublikował
niektóre referaty wygłoszone na sympozjum naukowym poświęconym
zagadnieniu działań nieregularnych w Wyższej Oficerskiej Szkole Wojsk
Zmechanizowanych we Wrocławiu. Nie ulega wątpliwości, że po
doświadczeniach wojny w Wietnamie i Afganistanie zagadnienie działań
nieregularnych musiało stać się tematem rozważań i analiz. Wnioski
powinny znaleźć swe ucieleśnienie w procesach szkolenia żołnierzy i
przygotowaniach, także naszego kraju
do obrony. Wydaje się jednak, że w naszym przypadku kwestia działań
nieregularnych (partyzanckich) nie powinna ograniczać się jedynie do
poziomu taktyki walczących pododdziałów; uznania tych działań jedynie za
pomocnicze na rzecz wojsk regularnych; wymuszonych przez okrążenie czy
rozbicie walczących batalionów i brygad armii regularnej. Myślę, że ten
problem może mieć dla nas inny, szerszy wymiar. Powstaje bowiem pytanie,
czy polskie doświadczenia powstańcze i partyzanckie nie powinniśmy
zanalizować i twórczo przystosować dla potrzeb współczesnej polskiej
koncepcji strategii wojskowej (obronnej).
Począwszy od 1989 roku Polacy zaczęli
budować system obrony kraju, który w następstwie upadku komunizmu i
rozpadu Związku Sowieckiego odzyskał wolność. Istniejący w okresie PRL
system militarny okazał się nieomal całkowicie nieprzydatny. Obecna
Polska jest jak dotąd państwem bez sojuszników, zmuszonym budować armię,
która powinna być zdolna do samodzielnej obrony w przypadku agresji z
zewnątrz. Nasi sąsiedzi już dziś dysponują armiami, które zdecydowanie
górują nad Wojskiem Polskim liczebnością i nowoczesnością uzbrojenia.
Występuje też duża dysproporcja w wielkości nakładów na obronę. (Według
danych Instytutu Ekonomiki Obrony nakłady na obronę sąsiadów Polski w
1989 roku były w przypadku Niemiec 26 razy większe od polskich, a ZSRR –
71 razy, natomiast w roku następnym te wielkości wynosiły 26 (Niemcy) i
69 (ZSRR). Patrz: Andrzej Madejski, Ocena i prognoza zagrożeń Rzeczypospolitej Polskiej od 2010-2015 roku, „Zeszyty Naukowe AON” nr 3-4/1991. ) Wprawdzie
jak dotąd nic nie wskazuje, aby groził nam bliski konflikt z Niemcami,
Rosją czy Ukrainą, ale to wcale nie oznacza, że taki stan będzie trwał
wiecznie. Geopolityczny dylemat Polski, kraju leżącego „miedzy Niemcami a
Rosją”, dwoma wielkimi potencjałami militarnymi, staje ponownie jako
wyzwanie przed kierownikami polskiej polityki zagranicznej i obronnej.
Obawy Polaków, którzy przez ostatnie 200 lat ulegali przemocy sąsiadów
nakazują poszukiwania rozwiązań, które zagwarantują Polsce bezpieczeństwo. Jednym ze sposobów zapewniających złagodzenie zagrożeń byłoby wstąpienie Polski do NATO. (Pisane
w 1994 r., przed uzyskaniem członkostwa w NATO. Zwracam uwagę, że w
mojej opinii wejście do NATO oznaczało „złagodzenie zagrożeń”, a nie ich
eliminację.) Cóż jednak się stanie, jeżeli nasz kraj nie
zdąży pokonać występujących w tej mierze oporów Zachodu, a sytuacja w
Europie ulegnie destabilizacji i powstanie realne zagrożenie militarne?
Polska znajdzie się wówczas w bardzo trudnym położeniu. (Nie było wiadome jak zakończą się procesy rozpadu ZSRR (pucz Janajewa) oraz Jugosławii – wojny na Bałkanach).
Pamięć zdarzeń 1. i 17. września 1939
roku nakazują nam zachowanie stosownej ostrożności. Wiele razy historycy
i publicyści zarzucali politykom Drugiej Rzeczypospolitej, że
zmarnowali szansę zapobieżenia wojnie. W rezultacie Wojsko Polskie w
1939 roku stanęło w obliczu „niewykonalnego rozkazu” (jak to określił
gen. Tadeusz Kutrzeba) – nie mogło obronić kraju. Trudno dziś określić z
całą pewnością, czy politycy polscy mogli wówczas realnie stworzyć
system powiązań międzynarodowych i sojuszy wojskowych gwarantujących
krajowi bezpieczeństwo. Jedno jednak jest pewne: okres poprzedzający
wybuch wojny był istotny dla stosunku sił i możliwości obrony na
późniejszym polu walki.
Angielski teoretyk wojskowości Liddell
Hart napisał, że „wyrazem doskonałej strategii byłoby osiągnięcie celu
bez poważnej walki”. Praktycznym wyrazem tego stwierdzenia było
sformułowanie „strategii odstraszania” jako sposobu na zniechęcenie
potencjalnego agresora przed wywołaniem wojny. „Odstraszanie ma na celu
powstrzymanie wrogiego mocarstwa od podjęcia użycia swej broni lub,
mówiąc bardziej ogólnie, od działania lub reagowania na działania w
określonej sytuacji.” Gen. Beaufre, autor tego określenia wśród celów
odstraszania wymienia nie tylko zachowanie pokoju i integralności
terytorialnej państwa, ale także paraliżowanie oporu przeciwnika wobec
działań własnych. Podstawowym czynnikiem w odstraszaniu wrogów Francji
są siły nuklearne. „Force de Frappe” wprawdzie nie mogły równać się z
potęgą nuklearną ZSRR, ale były w stanie zadać takie uderzenia, że w
rezultacie atak na Francję stawał się mimo wszystko kosztownym dla
napastnika przedsięwzięciem. Nie tylko broń nuklearna może odstraszać.
Ze swej strony sądzę, że swoiste strategie odstraszania stosowały różne
państwa zanim pojawiła się broń nuklearna. Dobrym przykładem była
Szwajcaria w czasie drugiej wojny światowej. To małe państwo znalazło
się w środku objętej wojną Europy Zachodniej, a mimo to zachowało swą
niepodległość. Uzbrojona silnie i dobrze przygotowana do obrony
Szwajcaria była relatywnie trudnym przeciwnikiem dla niemieckiej III
Rzeszy. Dlatego Hitler postanowił podbić ten kraj po pokonaniu innych
państw ocenianych jako łatwiejsze do podboju. Wojna w górzystym,
ufortyfikowanym kraju była zbyt kosztowana w porównaniu do spodziewanych
korzyści. Inny wariant strategii odstraszania odnajdujemy w
postępowaniu Finlandii. Ten kraj zaatakowany przez ZSRR musiał co prawda
skapitulować, ale siła oporu i straty zadane sowieckiemu agresorowi
były tak wielkie, że Moskwa przyjęła stosunkowo łagodny wariant umowy
kapitulacyjnej. Finlandia zachowała wewnętrzną suwerenność i uratowała
się przed skomunizowaniem. (W tzw.
wojnie zimowej 1939-40 wojska sowieckie straciły 279 tys. zabitych i
około 400 tys. rannych. Finowie zniszczyli około 2400 sowieckich czołgów
i ponad 780 samolotów. Straty fińskie wynosiły 25 tys. zabitych, około
44 tys. rannych, zniszczonych zostało 50 fińskich czołgów i 70
samolotów (!) Patrz: Zygmnt Czarnotta, Zbigniew Moszumański, Wojna Zimowa, Warszawa 1994 r.)
Zniszczone czołgi sowieckiej brygady pancernej rozbitej przez fińską piechotę.
W historii konfliktów można znaleźć
wiele przykładów skutecznego „odstraszania” potencjalnego agresora.
Współczesną próbą zastosowania strategii odstraszania przez mały kraj
nie dysponujący bronią nuklearną i sojusznikami wydaje się być koncepcja
„obrony stacjonarnej” Austrii, stworzona w końcu lat 70. przez szefa
sztabu generalnego armii austriackiej gen. Emila Spannocchi. Założono w
niej, że Austria ze względu na mały potencjał militarny nie będzie w
stanie odeprzeć ataku wojsk Układu Warszawskiego. Może natomiast przyjąć
taki wariant obrony, który zniechęci napastnika i wpłynie korzystnie z
punktu widzenia Austrii na zmianę jego planów. W tym celu cały obszar
Austrii został podzielony na autonomiczne „strefy obronne”. Miały one
związać napastnika i uwikłać w wyczerpujące walki. W strefach ciężar
obrony miał spoczywać na oddziałach wojsk sformowanych spośród
mieszkańców danej strefy. Takie wojsko korzystając z przygotowanych
umocnień, trenów miejskich, doskonałej znajomości terenu, poparcia
ludności cywilnej mogłoby stawić skuteczny opór i zadać wrogowi duże
traty. Ponadto w centrum kraju w oparciu o masyw górski planowano
stworzenie swoistej reduty narodowej, „centralnej strefy zasadniczej”.
Poza strefami obrony miały dodatkowo operować małe ale silnie uzbrojone
grupy dywersyjne. Cała obrona przy zachowaniu autonomii stref miała
charakteryzować się pełną łącznością i współdziałaniem. Przy czym
zakładano, że wobec ogromnej przewagi nieprzyjaciela w powietrzu ruchy
własnych wojsk zostaną ograniczone do niezbędnego minimum. Generalnie
celem obrony było więc uniemożliwienie szybkiego wyeliminowania sił
zbrojnych Austrii z wojny przy jednoczesnym niedopuszczeniu do powstania
ciągłego frontu na jej terytorium. Dowództwo sił zbrojnych Austrii
założyło, że nieprzyjaciel poinformowany o przyjętym zamiarze obronnym
raczej uderzy w innym kierunku, na inny kraj. Podbój neutralnej Austrii
nie miał większego znaczenia dla losów wojny z siłami NATO, gdy
poniesione straty w walkach z Austriakami mogły osłabić i opóźnić
działania wojsk Układu Warszawskiego na głównych kierunkach natarcia.
Nie ulega wątpliwości, że Polska nawet
gdyby przeznaczyła cały swój obecny budżet na obronę nie zdoła stworzyć
sił zbrojnych, które byłyby zdolne sprostać armiom wielkich sąsiadów
Polski. W okresie Drugiej RP, kiedy władze przeznaczały ponad 30 proc.
budżetu państwa na potrzeby wojska, a też nie udało się stworzyć armii,
która byłaby zdolna do skutecznego odparcia najazdu armii mocarstw
(Niemiec i ZSRR). Ale klęska wojsk regularnych i okupacja kraju
nie wyeliminowały Polski jako aktywnego uczestnika wojny. Nie tylko
dlatego, że wielu Polaków udało się na emigrację i wkrótce powstały
znaczne siły polskie u boku armii alianckich. Także dlatego, że w
okupowanym kraju Polacy zdołali szybko zbudować struktury państwa w
podziemiu w tym także konspiracyjne wojsko (Armia Krajowa i inne
formacje zbrojne). Te siły mimo niedostatecznej ilości broni i
zaopatrzenia były w stanie wiązać duże siły wroga i zadawać mu dotkliwe
straty. (Istotnym osłabieniem
zdolności wojennych armii niemieckiej był chociażby udział polskiego
podziemia w zdobyciu i przekazaniu aliantom rakiet V oraz skuteczna
praca wywiadu AK.) Historycy wojskowości twierdzą, że siły
polskiego podziemia wiązały swymi działaniami równowartość 36 dywizji
przeliczeniowych wroga. (Przyjmuje
się, że do wystawienia dywizji trzeba 15 tys. ludzi, stąd mamy pojęcie
dywizji przeliczeniowej. Niemiecki aparat okupacyjny na ziemiach
polskich liczył przeciętnie 540 tys. ludzi (administracja, służby,
policja, wojsko), okresowo liczba okupantów zbliżała się nawet do
miliona.) Był to więc poważny wysiłek i bardzo wymierny w rachunku sił walczących stron.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej i
powstaniu dwu bloków wojskowych, także przy szybkim rozwoju techniki
wojskowej i broni nuklearnej mogło wydawać się, że świat przerażony
widmem atomowej zagłady będzie żył w pokoju. Tymczasem okazało się, że
wojny nadal wybuchają. Trwały i trwają do dziś konflikty zbrojne w
różnych częściach świata. W konfliktach strony posługują się bronią
konwencjonalną. Bardzo często słabsi sięgają do działań o charakterze
nieregularnym (partyzanckich). Okazało się, że ten sposób prowadzenia
wojny jest bardzo skuteczny i nawet wielkie mocarstwa. mimo swej
ogromnej przewagi militarnej, supernowoczesnej techniki wojskowej,
musiały uznać przewagę partyzantów w Algierii, Wietnamie, czy
Afganistanie.
W latach 60. zachodni teoretycy wojskowi
analizowali doświadczenia wojny partyzanckiej w Chinach Zastanawiano
się nawet, czy doktryna wojenna Chin komunistycznych nie stanowi nowego
rozdziału w historii wojen, w teorii sztuki wojennej. Obawiano się, że
blok wschodni może dokonać inwazji na Europę Zachodnią nie tylko przy
pomocy masy wojsk pancernych i zmechanizowanych, ale także uderzając w
rejony trudno dostępne dla czołgów i wozów bojowych piechoty silnymi
grupami stosującymi taktykę wojny partyzanckiej. Na Zachodzie, zwłaszcza
w USA, zaczęto formować oddziały sił specjalnych zdolne do działań
dywersyjnych na tyłach wroga. Usiłowano doświadczenia „wojny
partyzanckiej” wprowadzić do programów szkolenia armii regularnej.
Zwłaszcza, gdy okazało się, iż groźba „zmasowanego odwetu” za pomocą
broni nuklearnej jest całkowicie nieskuteczna w walce z partyzantką.
Wydaje się, że późniejszy rozwój wojsk powietrzno-manewrowych, sił
szybkiego reagowania, kawalerii powietrznej był konsekwencją
dostrzeżenia działań nieregularnych jako istotnego elementu operacji
wojennych. Dlatego zamiar SG WP utworzenia dywizji kawalerii powietrznej
(25 DKP) zasługuje na wszechstronne poparcie ze strony społeczeństwa i
czynników kierowniczych państwa. (W czerwcu
1994 r. rozpoczęto formowanie dywizji. W krótkim czasie okazało się, że
nie uda się utworzyć planowanych jednostek bowiem pojawiły się poważne
przeszkody natury finansowej. Po pięciu latach, we wrześniu 1999,
dywizja została przeformowana w 25 Brygadę Kawalerii Powietrznej.)
Polacy
są uznanymi „specjalistami” działań nieregularnych. Polskie powstania
narodowe, konspiracje zbrojne, działania podziemia w czasie drugiej
wojny światowej i po jej zakończeniu są wiarygodnym dowodem zdolności
Polaków do walki w podziemiu. Sądzę, że ta cecha polska mogłaby stanowić
istotny element naszych przygotowań obronnych. Nieprzyjaciel może
nabrać pewności, że jego siły zbrojne zdołają pokonać polską armię
regularną. Musi jednak wiedzieć, że nawet okupując cały kraj nie uniknie
oporu. Stąd wcześniejsze przygotowania do prowadzenia działań
nieregularnych, partyzanckich, w razie okupacji kraju
powinny być na tyle konkretne, aby potencjalny agresor nie miał co do
tego żadnych wątpliwości. To zaś utwierdziłoby go w przekonaniu, że
okupowanie Polski będzie kosztowne i trudne, a ewentualne korzyści
wątpliwe.
Podstawową zasadą działań nieregularnych
jest unikanie walki tam, gdzie wróg jest silny i atakowanie w
miejscach, gdzie jest słaby. Grupy bojowe podziemia zbrojnego
wykorzystując atut poparcia ze strony własnej ludności, dobrą znajomość
terenu mogą zadawać dotkliwe straty zwłaszcza na terenach
zurbanizowanych. Przypomnijmy, że największa polska zbrojna organizacja
podziemna, Armia Krajowa, działała głównie na terenie miast, tam gdzie
były znaczne siły okupanta. Metodą było unikanie tworzenia dużych
oddziałów partyzanckich. Na ogół żołnierze AK na co dzień nie odróżniali
się od innych mieszkańców okupowanego kraju. Mieli jednak swoje
przydziały służbowe do konkretnych jednostek, przechodzili szkolenie i w
razie konieczności byli wzywani do wykonywania zadań bojowych. Po ich
zakończeniu wracali do swych cywilnych zajęć. W ten sposób jednostki AK
unikały zniszczenia. Ten rodzaj działań zaczęto po latach nazywać
„partyzantką miejską”. Prekursorem takiego rodzaju działań
nieregularnych była Armia Krajowa. Wydaje się, że doświadczenia AK w tym
zakresie wymagają dokładnego przestudiowania.
Twórcą AK był jej pierwszy komendant gen. Stefan Grot Rowecki
autor wydanej w 1928 roku pracy „Walki uliczne”.
Problem trudnym do rozwiązania będzie
zapewne wcześniejsze przygotowanie odpowiednich kadr dla przyszłej
partyzantki. Wiadomo, że nie każdy żołnierz armii regularnej nadaje się
do walki podziemnej, do działań nieregularnych. W czasie drugiej wojny
światowej organizatorami polskiej konspiracji zbrojnej byli wprawdzie
zawodowi oficerowie WP, ale w większości mieli oni doświadczenie
konspiracyjne działając u zarania niepodległości w Polskiej Organizacji
Wojskowej i w oddziałach partyzanckich na Kresach Wschodnich oraz w
akcjach powstańczych na Śląsku i w Wielkopolsce. Z czasem jednak coraz
większą rolę w konspiracji zaczęli odgrywać wojskowi niezawodowi,
oficerowie i podoficerowie rezerwy. Dziś nie ma w Polsce wojskowych z
doświadczeniem działalności w konspiracji wojskowej. Będzie też chyba
trudno zawodowym wojskowym przyjąć założenie, że armia regularna jest
niejako z góry spisywana na straty, natomiast o trwałości oporu ma
decydować jakieś wojsko konspiracyjne. Może też powstać obawa, że skoro
wojsko regularne nie obroni kraju i czeka nas walka w podziemiu, to
obecne wydatki na siły zbrojne są zbędne. Nic podobnego. Nowoczesna i
dobrze wyszkolona armia stanowi główny czynnik odstraszający agresora.
Tylko takie wojsko jest zresztą zdolne przygotować struktury i ludzi do
działań nieregularnych. Nie byłoby Armii Krajowej i innych polskich
organizacji zbrojnych, gdyby przed 1939 rokiem Wojsko Polskie nie
przeszkoliło setek tysięcy ludzi. Warto też wspomnieć, że zanim doszło
do wojny polskie dowództwo przygotowywało konspiracyjne struktury, które
po wybuchu wojny miały działać jako tzw. dywersja przyfrontowa. Oddział
Drugi SG WP zakładał tajne magazyny broni i materiałów wybuchowych oraz
gromadził środki łączności. Werbowano przyszłych dowódców grup
dywersyjnych spośród oficerów rezerwy, byłych powstańców śląskich i
wielkopolskich, dawnych członków POW. Stosunkowo szybki rozwój
konspiracji zbrojnej po klęsce w kampanii polskiej 1939 roku miał swoje
źródła w poczynionych przedtem przygotowaniach.
Polska potrzebuje współczesnej strategii
odstraszania opartej o dwa czynniki: nowoczesną i silną armię i
wiarygodny zamiar działań nieregularnych. Polsce potrzebna jest
wielowarstwowa koncepcja działań obronnych z uwzględnieniem doświadczeń z
przeszłości. Mamy alternatywę – przygotujemy się do masowych działań
nieregularnych, czym odstraszymy nieprzyjaciela, Polska będzie
bezpieczna i… nie trzeba będzie toczyć partyzanckich walk, albo oprzemy
obronę kraju na małej armii regularnej, a po pokonaniu jej przez wroga
trzeba będzie podjąć działania partyzanckie, jak to się stało po
wrześniu 1939 roku.
Comments