Brawa dla wszystkich dzieki ktorym chlopiec zyje.
/za gazeta.pl/
Dwuletni Kacper utopił się szambie. Przez ok. 10 minut nie oddychał, nie biło jego serce. Właśnie wyszedł ze szpitala do domu. Nie było żadnego cudu. Po prostu wszyscy ludzie, którzy ratowali dziecko, zrobili, co do nich należało
Z łódzkiego serwisu informacyjnego policji: "Poddębice. 26 września po południu, 2-letni chłopiec bawił się z 5-letnim bratem na terenie swojej posesji. W pewnym momencie matka chłopców zauważyła brak dwulatka. Ona i pozostała rodzina zaczęła go szukać. Po chwili zauważyli przesunięte płyty eternitu, które przykrywały niezabezpieczone szambo. Tam znaleziono nieprzytomnego chłopca".
- Nie ma wątpliwości, Kacper nie żył przez co najmniej osiem minut - mówi dr Iwona Dąbrowska-Wójciak z Kliniki Intensywnej Terapii Szpitala im. M. Konopnickiej w Łodzi. - Teraz wypisujemy go do domu. Zdrowego i normalnego.
- To chyba cud od Boga. Zamówiliśmy mszę w kościele, odmawialiśmy różaniec - mówi pani Marzena, mama chłopca. - Syn chodzi, mówi, bawi się. Jest taki sam jak przed wypadkiem.
Lekarze widzą sprawę inaczej. Dąbrowska-Wójciak: - Nie było cudu. Po prostu wszyscy ludzie, którzy ratowali dziecko, zrobili, co do nich należało.
Ratowanie Kacpra zaczął wujek. Wyłowił dziecko z szamba. Widział, że nie oddycha: ciało było wiotkie, zimne. Kacper nie oddychał, nie biło mu serce. Wujek zaczął uciskać klatkę piersiową i próbował robić oddychanie usta-usta. Mimo że nie widział efektów, walczył do przyjazdu pogotowia.
- To dzięki wujkowi chłopiec żyje - ocenia dr Dąbrowska-Wójciak. Oddychanie usta-usta nic nie dało, bo drogi oddechowe dziecka były zatkane. Ale masaż serca miał kapitalne znaczenie. Dzięki niemu do mózgu dziecka napływała krew i nie doszło do niedotlenienia.
Kolejny element ratującej życie układanki to pogotowie. Przyjechało na miejsce siedem minut od wezwania. Ratownicy ostro wzięli się do roboty. Odwrócili dziecko głową w dół i wytrząsnęli ścieki zatykające drogi oddechowe. Dzięki temu można było zaintubować chłopca, czyli włożyć mu do gardła rurkę, którą podłącza się do respiratora.
Ratownik, który to robił, nie miał wcześniej do czynienia z tak małym dzieckiem. Na szczęście nie przestraszył się, że zabieg może się nie udać.
Karetka z piskiem opon ruszyła do szpitala w Poddębicach. Przez całą drogę ratownicy kontynuowali masaż serca i podawali pacjentowi zastrzyki z adrenaliną. Nim dojechali na miejsce, wróciła akcja serca i oddech. Najpierw Kacper oddychał bardzo płytko, jak ryba wyrzucona na piasek, stopniowo coraz lepiej.
Szpital powiatowy w Poddębicach ma pediatrię i oddział ratunkowy. Dr Dąbrowska-Wójciak ze szpitala w Łodzi: - Na szczęście koledzy od razu zadzwonili do nas i zapytali, co robić. Powiedzieliśmy: Wieźcie dziecko do nas.
Lekarze z Poddębic ograniczyli się do wykonania poleceń anestezjologów z łódzkiej kliniki - zrobili kilka badań, podłączyli kroplówki. Gdy karetka pędziła do Łodzi, w klinice dr Dąbrowskiej-Wójciak przygotowywano się na przyjęcie Kacpra. Czekał respirator, pompy z lekami, urządzenia monitorujące czynności życiowe.
- Lekarze podłączali Kacpra do aparatury, a ja myślałam, że źle to wszystko wygląda - wspomina mama chłopca.
Kolejna ważna dla dziecka decyzja zapadła natychmiast po podłączeniu do aparatury. Lekarze postanowili zastosować hipotermię, czyli obniżyć wewnętrzną temperaturę dziecka do 34 stopni. Uśpionego chłopca obłożono woreczkami z lodem - głowę, brzuch, pachy, wszystkie miejsca, gdzie biegną ważne naczynia krwionośne. Płyny do kroplówek lekarze wzięli z lodówki. Sondą do żołądka wlano chłodną ciecz.
Po co to wszystko? Prof. Andrzej Piotrowski, szef Kliniki Intensywnej Terapii i Anestezjologii: - Dla pacjenta po zatrzymaniu krążenia krytyczne bywają dwa momenty: kiedy krew przestaje docierać do mózgu i gdy z powrotem zaczyna do niego wracać. Niedokrwiony mózg zaczyna obumierać, gdy krew do niego przypływa, w komórkach zachodzą procesy, które go niszczą. Hipotermia przed tym chroni.
Dziecko w hipotermii było utrzymywane przez trzy doby. Lekarze przyznają, że nawet po kilku dniach nie można było robić nadziei, bo wiedzieli, że pacjenta czeka jeszcze poważny kryzys: zespół ostrej niewydolności oddechowej spowodowany podrażnieniem płuc ściekami.
Kiedy zaczęły się problemy z oddychaniem, podali dziecku surfaktant (substancję ułatwiającą rozprężanie płuc). I tak ustawili respirator, by dawał jak najwięcej tlenu, a nie cierpiały na tym płuca.
Zadziałało. Stan Kacpra zaczął się poprawiać. Po 13 dobach pod respiratorem wybudzono go ze snu farmakologicznego.
- Od razu zaczął wołać, że chce siku - cieszy się pani Marzena.
Prof. Piotrowski: - Dziecko było w bardzo ciężkim stanie. Około 10 minut nie biło mu serce. To, że żyje, nie jest aż tak wielkim zaskoczeniem. Ale ono nie ma żadnych ubytków neurologicznych. Jest takie jak przed wypadkiem, ma zdrowy mózg i powinno się prawidłowo rozwijać. Teraz jedyny problem to strach przed wodą. W obecności Kacpra nie można nawet odkręcać kranu. Myślę, że uda się przekonać chłopca, by się jej nie bał.
/za gazeta.pl/
Dwuletni Kacper utopił się szambie. Przez ok. 10 minut nie oddychał, nie biło jego serce. Właśnie wyszedł ze szpitala do domu. Nie było żadnego cudu. Po prostu wszyscy ludzie, którzy ratowali dziecko, zrobili, co do nich należało
Z łódzkiego serwisu informacyjnego policji: "Poddębice. 26 września po południu, 2-letni chłopiec bawił się z 5-letnim bratem na terenie swojej posesji. W pewnym momencie matka chłopców zauważyła brak dwulatka. Ona i pozostała rodzina zaczęła go szukać. Po chwili zauważyli przesunięte płyty eternitu, które przykrywały niezabezpieczone szambo. Tam znaleziono nieprzytomnego chłopca".
- To chyba cud od Boga. Zamówiliśmy mszę w kościele, odmawialiśmy różaniec - mówi pani Marzena, mama chłopca. - Syn chodzi, mówi, bawi się. Jest taki sam jak przed wypadkiem.
Lekarze widzą sprawę inaczej. Dąbrowska-Wójciak: - Nie było cudu. Po prostu wszyscy ludzie, którzy ratowali dziecko, zrobili, co do nich należało.
Ratowanie Kacpra zaczął wujek. Wyłowił dziecko z szamba. Widział, że nie oddycha: ciało było wiotkie, zimne. Kacper nie oddychał, nie biło mu serce. Wujek zaczął uciskać klatkę piersiową i próbował robić oddychanie usta-usta. Mimo że nie widział efektów, walczył do przyjazdu pogotowia.
- To dzięki wujkowi chłopiec żyje - ocenia dr Dąbrowska-Wójciak. Oddychanie usta-usta nic nie dało, bo drogi oddechowe dziecka były zatkane. Ale masaż serca miał kapitalne znaczenie. Dzięki niemu do mózgu dziecka napływała krew i nie doszło do niedotlenienia.
Kolejny element ratującej życie układanki to pogotowie. Przyjechało na miejsce siedem minut od wezwania. Ratownicy ostro wzięli się do roboty. Odwrócili dziecko głową w dół i wytrząsnęli ścieki zatykające drogi oddechowe. Dzięki temu można było zaintubować chłopca, czyli włożyć mu do gardła rurkę, którą podłącza się do respiratora.
Ratownik, który to robił, nie miał wcześniej do czynienia z tak małym dzieckiem. Na szczęście nie przestraszył się, że zabieg może się nie udać.
Karetka z piskiem opon ruszyła do szpitala w Poddębicach. Przez całą drogę ratownicy kontynuowali masaż serca i podawali pacjentowi zastrzyki z adrenaliną. Nim dojechali na miejsce, wróciła akcja serca i oddech. Najpierw Kacper oddychał bardzo płytko, jak ryba wyrzucona na piasek, stopniowo coraz lepiej.
Szpital powiatowy w Poddębicach ma pediatrię i oddział ratunkowy. Dr Dąbrowska-Wójciak ze szpitala w Łodzi: - Na szczęście koledzy od razu zadzwonili do nas i zapytali, co robić. Powiedzieliśmy: Wieźcie dziecko do nas.
Lekarze z Poddębic ograniczyli się do wykonania poleceń anestezjologów z łódzkiej kliniki - zrobili kilka badań, podłączyli kroplówki. Gdy karetka pędziła do Łodzi, w klinice dr Dąbrowskiej-Wójciak przygotowywano się na przyjęcie Kacpra. Czekał respirator, pompy z lekami, urządzenia monitorujące czynności życiowe.
- Lekarze podłączali Kacpra do aparatury, a ja myślałam, że źle to wszystko wygląda - wspomina mama chłopca.
Kolejna ważna dla dziecka decyzja zapadła natychmiast po podłączeniu do aparatury. Lekarze postanowili zastosować hipotermię, czyli obniżyć wewnętrzną temperaturę dziecka do 34 stopni. Uśpionego chłopca obłożono woreczkami z lodem - głowę, brzuch, pachy, wszystkie miejsca, gdzie biegną ważne naczynia krwionośne. Płyny do kroplówek lekarze wzięli z lodówki. Sondą do żołądka wlano chłodną ciecz.
Po co to wszystko? Prof. Andrzej Piotrowski, szef Kliniki Intensywnej Terapii i Anestezjologii: - Dla pacjenta po zatrzymaniu krążenia krytyczne bywają dwa momenty: kiedy krew przestaje docierać do mózgu i gdy z powrotem zaczyna do niego wracać. Niedokrwiony mózg zaczyna obumierać, gdy krew do niego przypływa, w komórkach zachodzą procesy, które go niszczą. Hipotermia przed tym chroni.
Dziecko w hipotermii było utrzymywane przez trzy doby. Lekarze przyznają, że nawet po kilku dniach nie można było robić nadziei, bo wiedzieli, że pacjenta czeka jeszcze poważny kryzys: zespół ostrej niewydolności oddechowej spowodowany podrażnieniem płuc ściekami.
Kiedy zaczęły się problemy z oddychaniem, podali dziecku surfaktant (substancję ułatwiającą rozprężanie płuc). I tak ustawili respirator, by dawał jak najwięcej tlenu, a nie cierpiały na tym płuca.
Zadziałało. Stan Kacpra zaczął się poprawiać. Po 13 dobach pod respiratorem wybudzono go ze snu farmakologicznego.
- Od razu zaczął wołać, że chce siku - cieszy się pani Marzena.
Prof. Piotrowski: - Dziecko było w bardzo ciężkim stanie. Około 10 minut nie biło mu serce. To, że żyje, nie jest aż tak wielkim zaskoczeniem. Ale ono nie ma żadnych ubytków neurologicznych. Jest takie jak przed wypadkiem, ma zdrowy mózg i powinno się prawidłowo rozwijać. Teraz jedyny problem to strach przed wodą. W obecności Kacpra nie można nawet odkręcać kranu. Myślę, że uda się przekonać chłopca, by się jej nie bał.
Comments